Prawie dwa tygodnie temu wróciłam ze
słonecznych południowych Włoch, prosto do szkoły, by znowu zasmakować
ciężkiego, studenckiego życia. Szkoła wykańcza, naprawdę. Szczególnie jak
trzeba siedzieć w niej dwa razy w tygodniu po dziesięć godzin, oczywiście nie
zapominając o - w sumie - ośmiogodzinnych zajęciach w pozostałe dni. Nie ma
co narzekać.
Hm... poprawka. JEST na co narzekać. Po
takiej tygodniowej dawce, nie ma się siły uczyć, a co dopiero utrzymywać dietę,
chodzić regularnie na siłownię i kształcić się z zakresu "co trzeba, a
czego nie można" robić podczas walki o samą siebie.