poniedziałek, 9 listopada 2020

Guzek na nadgarstku - jak pozbyć się gangliona?

Już kilka lat temu miałam tę nieprzyjemność ugościć na moim nadgarstku dziwny guzek. Z dnia na dzień rósł, bolał coraz bardziej, stawał się coraz twardszy. Z przerażeniem przeszukałam internet i do lekarza poszłam już z diagnozą: ganglion. 

Dlaczego ganglion powstaje? Powodów jest mnóstwo... U mnie jest on skutkiem pracy przy laptopie, w połączeniu z nauką - również przy komputerze... Powtarzalne klikanie myszką i pisanie na klawiaturze mocno przeciąża mój nadgarstek, a to powoduje stan zapalny w stawie. Inna nazwa gangliona to torbiel galaretowata. Rozpoznacie go właśnie po tej "galaretowatej konsystencji". Będzie też się odrobinę przesuwał pod palcem. Nawet jeżeli guzek nie boli, warto się go pozbyć. Nie wygląda on estetycznie, a na dłuższą metę - może w końcu zacząć boleć z powodu zapalenia. Lepiej reagować jak najwcześniej.


Moje pierwsze wizyty były u chirurga. Tak, tak, piszę o tym w liczbie mnogiej, bo ganglion lubi wracać w to samo miejsce. Uprzedził mnie też o tym lekarz, przygotowując nienajmniejszą strzykawkę. Zabieg nie trwa długo, ale do przyjemnych nie należy. Boli, ale nie aż tak, jak kiedy wyjdziesz już z gabinetu i zacznie puszczać znieczulenie, zamrażacz... Przygotuj ketonal na najbliższe godziny ;) Lekarz wyciąga nadmiar płynu z nadgarstka, wstrzykuje lek, zawija rękę i najtrudniejsze: trzeba go odciążać. Za każdym razem dostawałam zakaz korzystania z laptopa przez 2 tygodnie. No nic, lewą ręką też się da!


Na trzeciej wizycie usłyszałam, że jeśli mój mały przyjaciel znów wróci, powinnam zastanowić się nad chirurgicznym wycięciem. "Szansa na powrót to około 50%". No świetnie! Potną mi rękę, unieruchomią na jeszcze dłużej i znając moje szczęście, zanim się obrócę - ganglion już u mnie będzie. Brzmi kusząco. Na tyle kusząco, że przy czwartym usuwaniu gangliona wybrałam się do ortopedy, dla bezpieczeństwa tłumacząc, że "To mój drugi raz" i znów czekała na mnie punkcja (czyli zabieg ze strzykawką). 

Niestety na tym się nie skończyło. Staram się oszczędzać rękę, ale co kilka miesięcy torbiel ponownie do mnie wraca. Rzadko kiedy stosuję "domowe sposoby leczenia", szczególnie takie brzmiące naprawdę głupio - jak ten, o którym zaraz Wam napiszę... Ale byłam już tak bardzo zdesperowana!


Czy słyszeliście o metodzie "na Biblię"? 

Nie będziemy się modlić. Nie musisz nawet brać do ręki samej Biblii... Chodzi o ciężką książkę. Albo inny przedmiot - zaraz zrozumiesz jaki konkretnie. 
Metoda ta polega na uderzeniu gangliona tym przedmiotem, tak aby "rozbić" guzek. Nie należy to do najprzyjemniejszych czynności, szczególnie kiedy nie trafisz w odpowiednie miejsce.. ;) 

Raczej nigdy bym z tego nie skorzystała, gdyby nie czysty przypadek i przyjaciółka, która uderzyła mnie niechcący paletką, trafiając perfekcyjnie w TO MIEJSCE. I wiecie co? Zniknął. Wyparował. Łał! Kolejnym razem... spróbowałam już sama. Zawsze działało. Zawsze wraca, ale mniej więcej po podobnym czasie jak po wizycie u lekarza. Boli dużo mniej. Zajmuje dużo mniej czasu, a ręki po całej akcji nie muszę unieruchamiać. Po wszystkim smarujemy to miejsce żelem przeciwzapalnym.

Jeśli ganglion dopiero zaczyna rosnąć, tj. jest mały i miękki, weź do ręki Fastum lub inny Altacet, rozsmaruj żel na ganglionie i drugim nadgarstkiem po prostu go masuj, mocniej naciskając. Okrągłe ruchy, góra-dół, na boki, w każdą stronę, długo. Wielokrotnie pomogło mi to pozbyć się gangliona zanim na dobre się pojawił. 


Nie sądziłam, że "domowe metody" będą dla mnie lepszym rozwiązaniem niż lekarz. Czy polecam? Na pewno przynajmniej za pierwszym razem koniecznie każdą zmianę należy skonsultować z lekarzem! A później - wybór pozostawiam Tobie. Opowiadam swoją historię, mówię że na mnie zadziałało. Że "metodą na Biblię" nie jest bajką, a ktoś faktycznie z niej korzysta :) Zawsze reaguj jak najszybciej! Najmniej nieprzyjemnym i małoinwazyjnym sposobem pozbycia się gangliona jest rozmasowanie go przy użyciu żelu przeciwzapalnego i z całego serca polecam robić to kilka razy dziennie, jak tylko ta mała wredota zacznie się pojawiać. 

środa, 7 czerwca 2017

Dieta pudełkowa - z czym to się je?

Nie przepadam za eksperymentowaniem w kuchni. Moje śniadania i kolacje to zazwyczaj kanapki z serem lub szynką, choć przyznam że chwilami takie jedzenie staje się... nudne. Coraz częściej słyszałam w różnych kontekstach o cateringu dietetycznym, w końcu sama zainteresowałam się tematem.

Czym w ogóle jest catering? To nic innego jak dowóz gotowych posiłków prosto do domu. Innymi słowy: dieta pudełkowa. Oczywiście dietę dopasowujemy do siebie i swojego stylu życia - wybierając odpowiednią ilość posiłków, zapotrzebowanie kaloryczne, alergie. Sporo firm oferuje specjalne diety dla sportowców, wegetarianów, diety odchudzające. Wszystko stało się tak popularne, że naprawdę jest z czego wybierać.
Dla jednych to marnotrawstwo pieniędzy, dla innych świetny sposób na funkcjonowanie w ciągu dnia. W końcu nie każdy ma codziennie czas, aby przygotowywać 5 różnorodnych, wartościowych posiłków.


Jak to wygląda? Opiszę w skrócie moją "przygodę" z cateringiem dietetycznym.
Zamawiając subskrypcję zaznaczyłam zapotrzebowanie kaloryczne: 2000kcal. Większość firm ma do wyboru wartości od 1000kcal do 2500kcal. Możemy też wybrać ilość posiłków w ciągu dnia. Ja wybrałam 5, jeżeli wybierzemy mniej - dostaniemy większe porcje, tak aby kaloryczność się zgadzała. Cateringi dietetyczne mają to do siebie, że często są rozwożone w nocy. Większość z nas wychodzi z domu z samego rana, więc nie ma opcji aby dostawa dla każdego udała się w ciągu godziny. Jeżeli czujemy taką potrzebę, dostawca może nas budzić. Ja wybrałam opcję wygodniejszą dla mnie: podałam kod do domofonu, a kiedy rano wstawałam - paczka z jedzeniem czekała na mnie pod drzwiami. Oczywiście możliwość ta nie jest polecana, kiedy mamy głodnych sąsiadów ;)


Zalety cateringu:
- oszczędność czasu na przygotowanie posiłków,
- poręczność. Drugie śniadanie i obiad spokojnie można wrzucić w torbę i zabrać ze sobą na uczelnię, do pracy,
- różnorodność. W końcu miałam okazję spróbować czegoś innego niż kanapki i kotlety,
- zdrowe posiłki. Przeglądając menu różnych firm, większość oferuje zdrowe posiłki, stosując jak najmniej przetworzonych produktów, 
- wygoda. Nie musimy brudzić patelni, walczyć z tłuszczem, a później z brudnymi naczyniami. Posiłki wystarczy odgrzać w mikrofali (chyba że jest na zimno;) ), puste pudełka lądują w śmietniku. W zestawie otrzymujemy nawet plastikowe sztućce i serwetki.
- systematyczność. Często zdarzało mi się zjeść 2 lub 3 wartościowe posiłki, resztę dnia zapychając się "śmieciowym jedzeniem". Z cateringiem to nie przejdzie!




Wady:
- monotonia. Sama nie miałam okazji jeszcze tego doświadczyć, ale sporo osób uważa, że przy dłuższej współpracy z jedną firmą - posiłki wydają się być zbyt powtarzalne,
- smak. Kwestia indywidualna. Jednego dnia kolacja niestety wylądowała w koszu. Była najzwyczajniej niesmaczna. Wpadki się zdarzają, gusta są różne, ciężko jest codziennie dogodzić kilkuset lub nawet kilku tysiącom osób. 
- cena. Ceny są różne, zależą od kaloryczności, ilości posiłków, czasu subskrypcji. Przeglądając kilkanaście firm, zauważyłam rozstrzał mniej więcej 40zł-70zł/dzień. Jeśli mieszkasz samemu, podsumowując zalety, często stanie się to opłacalne. Jednak kiedy jest możliwość gotowania dla kilku osób w domu, cena za catering staje się wysoka.

Fajną opcją jest możliwość skorzystania z "zestawu próbnego", czyli wykupienie pudełek na dzień lub dwa, żeby przekonać się czy polubimy się z daną firmą. We Wrocławiu jest około 30 opcji do wyboru, tak więc sprawdzam dalej. Niby z poprzednią firmą wszystko było w porządku, jednak to nie to czego szukam.

http://trzezwy-umysl.blogspot.com/

niedziela, 16 października 2016

Koktajl bananowo-kokosowy

Bardzo prosty i szybki do zrobienia, a jednocześnie smaczny koktajl bananowo-kokosowy stał się ostatnio moim ulubieńcem. To był mój debiut z mlekiem kokosowym, którego naszukałam się naprawdę długo. Ważne, że było warto!

Do wykonania koktajlu użyłam:
• 1 banana
• 200ml mleka kokosowego
• sok z połowy cytryny (ew. pół łyżeczki kwasku cytrynowego)
• 0,5 łyżeczki cynamonu

Warto zwrócić uwagę na skład mleka kokosowego. W internecie znajdziecie mnóstwo porównań konkretnych marek, które pomogą Wam na wybór tego najlepszego, najzdrowszego i najsmaczniejszego :)



Przepis raczej nikogo nie zaskoczy. Banana obieramy ze skóry, kroimy na drobniejsze kawałki, dolewamy mleko kokosowe, sok z cytryny, posypujemy cynamonem. Wszystko miksujemy, najlepiej za pomocą blendera, do uzyskania jednolitej konsystencji.

Mleko kokosowe jest o wiele gęstsze niż zwykłe. Zmiksowany banan również ma gęstą konsystencję. Jeśli uzyskaną konsystencję ciężko będzie wypić, wystarczy dolać odrobinę wody i ponownie zmiksować.

Podsumowując składniki odżywcze:
Białko: 2,88g
Tłuszcze: 24,5g
Węglowodany: 38,8g
Kcal: 369kcal

Dane te mogą się nieco różnić w zależności od wybranego mleka kokosowego.


Może polecicie inne koktajle z użyciem mleka kokosowego? Chętnie spróbuję czegoś nowego, a i o świeże owoce teraz trudniej, więc pomysłów na nie mam zdecydowanie mniej. Czekam na inspirację :)


Smacznego!